2 sekundy…

Co jakiś czas na łamach naszej strony publikuje wspomnienia naszych lotników, których darzę szczególną estymą. Dziś przedstawiam materiał pt. „2 sek” – kmdr por. pil. Jerzego Kowalskiego, który służył w 15. elr MW Siemirowice. Przedstawiam je z ogromną przyjemnością, mając świadomość, że ten kolejny artykuł – wzbogaci naszą wiedzę (tym razem) o historii morskich skrzydeł, które są piękną i fascynującą dziedziną wiedzy, która zaraża coraz większe grono naszych odbiorców. Ponadto zachęcam tym samym wszystkich ludzi lotnictwa, o nadsyłanie do nas swoich wspomnień.

                            Z lotniczo-morskim pozdrowieniem

                                Krzysztof Kirschenstein

Porucznik Maj wkładał właśnie bambusowe kije do zielonego pokrowca, kiedy zawyły alarmowe syreny. Zaklął głośno rzuciwszy ekwipunek wędkarski w kąt zaczął w sprinterskim tempie wciągać stalowy kombinezon. Zasunął zamki lotniczych butów, kiedy syreny skończyły swój koncert. Nastała głucha i przerażająca cisza. Nie trwała jednak długo, bo już wkrótce na klatce schodowej rozległ się tupot wielu nóg. Spokojne i ciche życie lotniczego garnizonu zmieniło nagle rytm. „Alarm. Dla każdego przeciętnego śmiertelnika wycie syren kojarzy się zawsze z czerwonym wozem straży pożarnej, czy też białą karetką niosącą ludziom ratunek. Dla tych ludzi, którzy biegli teraz nerwowo, dopinając zamki czy guziki, złowieszcze wycie syren oznaczało co innego. Był to jeden z wielu bojowych sprawdzianów. Nigdy nie wiadomo czy oznaczał on wojnę czy też zwykłe ćwiczenia.

Porucznik Maj spieszył się bardzo, wiedział bowiem, że końcowy efekt pracy potężnej machiny, jaką jest lotniczy pułk zależy od kilkudziesięciu takich jak on ludzi. Chwyciwszy swój myśliwski nóż, z którym nigdy się nie rozstawał i mapę upstrzoną kolorowymi znakami wybiegł z hotelu. Nie zdążył przebiec kilku kroków, kiedy usłyszał znajomy krzyk – Georg, dawaj szybko – krzyknął porucznik Markosz, wywijając trzymaną w ręku mapą. Porucznik błyskawicznie zawrócił i biegnąc wskoczył do „Syrenki” – cholerny świat, byłem umówiony z dziewczyną, biednemu zawsze wiatr w oczy wieje – jak zwykle spokojnie powiedział Markosz – no ja straciłem trochę mniej, zamiast smażonych rybek będę musiał się zadowolić bigosem w bufecie – gnano sapiąc, odparł Georg. Markosz prowadził pewnie i szybko. Już wkrótce stali przed dużą koszarową bramą. Podszedł wartownik i sprawdziwszy obu oficerom przepustki, dał znak, że droga wolna. Kilkanaście sekund później hamowali z piskiem opon na parkingu, tuż koło sztabu.

Szybkim krokiem podeszli do dyżurki oficera i rzuciwszy na stół żetony, poprosili o pistolety i tabele sygnałowe. No, panowie obejrzycie sobie jeszcze dzisiaj Bałtyk, naturalnie z perspektywy kilkuset metrów, zapowiada się „poważna wojna” sobota i niedziela z głowy powiedział kapitan Madan wręczając im broń i tabele. Szkoda soboty, ale na układy nie ma rady – rzeczowo odpowiedział porucznik Markosz. Odsunęli się od okienka, bowiem zaczęli przybywać nowi, zaroiło się od zielonych mundurów techników i stalowych kombinezonów lotniczych. Każdy spiesznie pobierał swój sprzęt i odchodził. Markosz i Maj poszli na salę odpraw, aby wziąć niezbędne dokumenty do lotów. Maj otworzył szufladę i wyciągnął mały czarny notes, mądry zeszyt jak go nazywał. Miał w nim zanotowane wszystko, to co jest niezbędne pilotowi do wykonywania zadań. Najważniejsze rzeczy, to dane okrętów i samolotów państw obcych. Trzeba je było doskonale znać tego wymagali przełożeni. Schował notes i wyciągnął maskę p. gazową, którą przełożył przez ramię. Był gotów. Markosz również.

Do sali śmiejąc się i pokrzykując wesoło weszło kilku kolegów. Markosz kiwnął ręką – wyszli z budynku sztabowego. Tuż obok stał autokar. Nie spiesząc się weszli do niego i zajęli miejsca. Czekali jeszcze kilka minut nim dowódca sprawdził obecność. Brakowało paru pilotów, ale komandor Wac machnął ręką. Jedziemy – powiedział do kierowcy. Po paru minutach jazdy ujrzeli zieloną płaszczyznę lotniska i krzątających się już przy samolotach mechaników w oddali. W autobusie wrzało jak w ulu. Dowódcy par i kluczy uzgadniali ze swoimi podwładnymi szczegóły ewentualnych zadań. Słychać było również szczęk ładowanych amunicji do magazynków. Maj zdążył jeszcze sprawdzić w notesie numer samolotu, który mu przydzielono, gdy autokar zatrzymał się przed stanowiskiem dowodzenia. Wkrótce rozmowy umilkły i piloci zamyśleni wysiadali sprawdzając jeszcze aktualność swoich indeksów. Wszyscy podążali do dużej sali „operation room”. Tutaj dyżurny nawigator podał dane dotyczące lotnisk zapasowych oraz hasło rozpoznawcze.

Piloci notowali spiesznie. Chwilę potem komandor Wac – powiedział – kto ma pytania? Odpowiedzią była cisza. Ogłaszam gotowość numer 1 – powiedział krótko. Teraz wszystko potoczyło się błyskawicznie. Jeden po drugim wybiegali ze Stanowiska Dowodzenia w kierunku swoich samolotów. Ci, których samoloty stały dalej wsiedli znowu do autokaru. Porucznik Maj i Markosz byli tymi szczęśliwcami, których samoloty stały niedaleko SD. Wykrzykując nazwiska swoich członków załóg wbiegli do maszyn. Maj i Markosz byli od dawna przyjaciółmi. Razem zdobywali lotnicze ostrogi na byłym lotnisku 4. Pułku Lotniczego w Toruniu. Potem 3 lata spędzone w Dęblińskiej Alma Mater i wybór tej samej jednostki – pułku lotnictwa morskiego. Tak jak wszyscy marynarze, nosili granatowe mundury z tą różnicą, że na lewej piersi u każdego połyskiwała lotnicza gapa z trójeczką w wianuszku. Nie byli jeszcze asami. Aby zdobyć kolejne stopnie wtajemniczenia musieli wiele godzin spędzić w powietrzu. Istniała między nimi drobna, aczkolwiek istotna różnica. Porucznik Markosz latał na bombowcach, które prowadziły rozpoznanie operacyjne, zaś porucznik Maj był myśliwcem. On również latał jako pilot rozpoznawczy.

Od zarania lotnictwa między bombowcami, a myśliwcami istniały ciągłe zatargi, kto jest lepszy, ważniejszy. Obaj przyjaciele ilekroć rozmawiali na ten temat, zawsze czynili to w formie żartobliwej i pełnej, często wisielczego humoru. Teraz nie było jednak czasu na dyskusje. Maj wyciągnął rękę z uniesionym kciukiem w górę w kierunku Markosza co oznaczało „trzymaj się” i kilkanaście sekund później stał przed samolotem z numerem bocznym 5243. Podbiegł mechanik i zameldował – obywatelu poruczniku, samolot gotów do lotu – wyrecytował dobrze znaną formułkę – dziękuję – odpowiedział Maj i wyciągnął w kierunku mechanika rękę. W tym momencie usłyszał za sobą szybkie kroki, obejrzał się i widząc znajomą sylwetkę porucznika Grzeszczyka – swego nawigatora – zawołał: – dawaj Grzesiu, szkoda czasu. I zaczął nakładać w pośpiechu kamizelkę, a na nią spadochron. Nie oglądając się na nawigatora zajął miejsce w kabinie. Mechanik pomagał mu zapiąć pasy. Obywatele, oficerowie dzisiaj o godz. 15.36 rozpoczną się ćwiczenia trzech sojuszniczych flot pod kryptonimem „Bałtyk 71” – oznajmił suchym głosem szef sztabu. W związku z tym proszę ustawić czas operacyjny, jest w tej chwili godzina 18.10. Ten czas będzie obowiązywał wszystkich, aż do zakończenia ćwiczeń. A oto założenia taktyczne dodał. Po czym nastąpiło przedstawienie aktualnej sytuacji czerwonych i niebieskich. Naszym zadaniem – ciągnął dalej – jest prowadzenie rozpoznania na całym akwenie odpowiedzialności Marynarki Wojennej. W czasie rozpoznania należy ustalić pozycję przeciwnika oraz jego skład bojowy. Po wykryciu przeciwnika nastąpi skoncentrowany atak okrętów rakietowych, a po nim uderzenie lotnictwa szturmowego. Pamiętajcie, że działamy z naszymi sojusznikami, wymagana jest więc precyzja przy podawaniu wszelkich koordynatów, należy o tym pamiętać. A oto kolejność pierwszych czterech załóg – powiedział i wskazał na świetlną tablicę z nazwiskami załóg i czasami ich startów. Reszta w gotowości nr 2. Porucznik Maj nie dostrzegł swego nazwiska w pierwszej czwórce. Jedynie Markosz uśmiechnął się znacząco. Jego nazwisko widniało obok cyferki nr 2. No, Markosz trzymaj się – powiedział Maj. A propos, mam sprzęt, potrzebuję jeszcze trzech chętnych – powiedział jakby do siebie Maj. Ledwie dokończył, już trzech wolnych pilotów zgłosiło akces gry. Po chwili siedzieli w pokoju odpoczynku i raźno tasowali karty. Po rozegraniu jednej partii, Maj poczuł się zmęczony i zwolniwszy miejsce usiadł na szerokiej kozetce. Chciało mu się spać, ale unoszący się dym papierosowy drażnił go i nie pozwalał na zaśnięcie. Tak minęła godzina, potem druga, Maj był coraz bardziej zmęczony i zamierzał wyjść na świeże powietrze, gdy nagle z głośnika popłynął znajomy głos komandora Mułaka – załoga porucznika Maja zgłosi się natychmiast do „operation room”. Grzesiu wołają nas – powiedział nieco sennym głosem Maj. Wstał i razem z nawigatorem biegiem przeskakując po kilka stopni na raz wpadli na salę dowodzenia. Obywatelu… Dobrze, dobrze – powiedział szef sztabu – nie ma czasu.

                                                          c.d.n