Herosi i łachudry*, czyli jak dokopać Bohaterowi część 4

                               Skrzydlaty cyrk

Dalej piszący przenosi dywizjon 317 na „tyłowe lotnisko” (co to jest?), a Skalskiego do Szkocji, skąd „przypadek (?) zakwalifikował go do ochotniczej eskadry polskich pilotów” do Afryki. „Trafili tam tzw. problem men, to jest ci, którzy sprawiali kłopoty przełożonym. Przy okazji do jednostki wybierano takich, o których wiadomo było, że kłopot z nimi będą mieć także Niemcy i Włosi. (…) Skalski stał się sławny, w gazetach drukowano jego pełne nazwisko (nie inicjały)”.

Nauka zna takie odruchy bezwarunkowe, gdy nerwy powodują jakąś reakcję wcześniej, niż powiadomią o tym mózg. Po raz kolejny wyrobiony historycznie czytelnik zauważy, iż zachodzi przypadek, kiedy człowiek reaguje nie fatygując swego rozumu. Polskich pilotów będących samą odwagą, zdeterminowanych, pełnych zdrowej fantazji, karnych i zdyscyplinowanych pomawianie o sprawianie kłopotów jest zniewagą grubego kalibru.

W listopadzie 1942 roku, po wytężonej służbie, Skalski przechodzi na zasłużony odpoczynek, zostaje szefem pilotażu myśliwskiego w szkole lotniczej w Ballado Bridge w Szkocji. Pragnie jednak jak najszybciej wrócić do działań wojennych. W latach 1940 – 1943 na obszarze Bliskiego Wschodu toczyły się zacięte walki między Brytyjczykami a Włochami, później i Niemcami. Jesienią 1942 roku Fighter Command (dowództwo lotnictwa myśliwskiego) rozesłało okólnik do polskich jednostek myśliwskich o tworzeniu ochotniczej grupy, która miałaby wyjechać do Afryki, na Zachodnią Pustynię wesprzeć 8 Armię Brytyjską. Zwrócono się do polskich dywizjonów myśliwskich, które uważano za najlepsze, ze względu na ich doświadczenie nazywane „polskimi tygrysami”. Wybrano piętnastu pilotów, a dowódcą został kapitan Stanisław Skalski.

Tradycyjnie tylko piszący wstęp „pisze, co wie”, rzadko wiedząc, co pisze. Trudno więc orzec jakie „kłopoty” sprawiali piloci zespołu: Stanisław Skalski, Wacław Król, Bohdan Arct, Władysław Drecki, Eugeniusz Horbaczewski, Jan Kowalski, Ludwik Martel, Karol Pniak, Kazimierz Sporny, Mieczysław Wyszkowski, Marcin Machowiak, Władysław Majchrzyk, Bronisław Malinowski, Mieczysław Popek, Kazimierz Sztramko oraz oficer łącznikowy Tadeusz Rolski. Posiadali duże doświadczenie bojowe i byli świetnymi pilotami. Wyjątkowym problemem jest piszący wstęp, którego znajomość także angielskiego jest niewielka i ogranicza się tylko do „problem men”. Gdyby zapoznał się z pamiątkową księgą zespołu trafiłby także na wpisy po angielsku – brytyjskich pilotów, ale także, które uczynili m.in. dowódca 244 Skrzydła Myśliwskiego Zachodniej Pustyni Wing Commander Peter Olver, dowódca 145 dywizjonu RAF Squadron Leader Lance Wade, Air Chief Marshal Sholto Douglas (dowódca RAF na Middle East). Mówią one o wspaniałym zespole, podziwianym, pod którego byli urokiem, o polskiej odwadze i indywidualnych, wyjątkowych zdolnościach.

Ta wymieniona „grupa” posiadała swoją nazwę. Brytyjska brzmiała: Polish Fighting Team (PFT), polska – Polski Zespół Walczący. Korespondenci wojenni (w Egipcie, Algierii i Anglii) pisząc o sukcesach zespołu nigdy nie podawali nazwiska Skalskiego! Ze względu na tajemnicę wojskową oraz, by rodziny pozostawionej w Polsce nie narażać na represje hitlerowskie. Pisano: Cyrk kapitana S. „Cyrk” oznaczał wybitnych pilotów myśliwskich, doskonale zgranych w lotach, będących rzadko spotykanymi strzelcami powietrznymi!

Piszący wstęp dziwnym trafem pominął sławę Skalskiego i PFT, podając jakiś niby cytat z wyjątkową informacją „sir, mamy wódkę, niech się pan z nami napije”. O walkach brytyjskiego dywizjonu 601, którym dowodził Skalski nie dowiemy się nic, podobnie jak o kolejnej służbie kiedy dowodził „zespołem trzech polskich jednostek”, gdzie dla piszącego wstęp najważniejsze było, iż „latał Spitfire’ami IX i Mustangami”.

Ten banalnie podany „zespół trzech jednostek” to Skrzydło. Po raz pierwszy skrzydła zorganizowało Royal Air Force w czasie II wojny światowej. Według wzorów brytyjskich utworzono Pierwsze Polskie Skrzyło Myśliwskie, które później otrzymało numer 131, a dowódca skrzydła posiadał stopień Wing Commandera (podpułkownika). Polskie skrzydło występowało w składzie trzech dywizjonów. Skalski w listopadzie 1943 roku objął 1 Skrzydło, a marcu 1944 roku drugie Skrzydło (133). W skład 2 Skrzydła wchodziły dwa dywizjony polskie (306 i 315) oraz 129 dywizjon angielski. Dotychczasowy dowódca – Julian Kowalski niezbyt biegle władał językiem angielskim, by nie dochodziło do nieporozumień zastąpił go Skalski (na prośbę ppłk. pil. Jerzego Bajana).

Rosnąca sława Skalskiego to także sukcesy Skrzydła. Piloci mawiali, że dzięki świetnemu lataniu i dowodzeniu przeżyją wojnę, bo jego umiejętności nie powodowały strat wśród pilotów. Szczególnej chwały przysporzył mu lot nad Hamburg, kiedy zmienił błędnie obliczone kursy powrotne, dzięki czemu uratował życie pilotów Skrzydła i bezpiecznie doprowadził do Anglii. Przed inwazją zapraszany był przez dziennikarzy do wypowiedzi, także przed mikrofony BBC, by jako najlepszy z najlepszych dzielił się swymi przeżyciami i osiągnięciami. W czasie operacji desantowej D-day jego Skrzydło jako pierwsze eskortowało grupę inwazyjną. Na Mustangach nie tylko „latał”, ale wykorzystując je jako bombardujące nurkowce atakował, także poza linią frontu, kolumny pancerne, by odciąć Niemcom zaopatrzenie. Z sukcesem przyczynił się do zniszczenia ważnego strategicznie mostu powyżej Rouen, bronił Londynu przed bombami latającymi V-1.

Turystyka światowa

We wstępie czytamy: „W połowie lipca 1944r. Skalski odszedł z ugrupowania (?). Do tego czasu wykonał (…) 209 lotów bojowych i 31 operacyjnych. (…) odpłynął do Stanów Zjednoczonych, podejmując tam naukę. (…) odwiedził Waszyngton, tam otrzymał propozycję służby w lotnictwie amerykańskim na Okinawie, gdyby z niej skorzystał, pewnie dobrze by na tym wyszedł (?!)”.

Gdyby piszący wstęp nie pchał się do drukowania swoich niedorzeczności wyszedłby na tym wyjątkowo dobrze. Jako świetnie wiedzący, co robił i co czuł Bohater, grzęźnie dalej. Siedząc na skrzydle samolotów Skalskiego policzył ile ich było, choć lotów bojowych na Zachodzie było 321 (Skalski, książka lotów). Z ugrupowania, z resztą nie wiadomo jakiego, nie mógł odejść, z tej prostej przyczyny, że żołnierz, do tego, w czasie wojny nie może sobie „gdzieś tam odchodzić”, ani sobie ot tak „odpłynąć do Stanów Zjednoczonych”.

We wrześniu 1944 roku do Skalskiego specjalnie przyjechali dowódca 84 Grupy Lotnictwa Taktycznego marszałek Leslie Brown z generałem Mateuszem Iżyckim. Jako doświadczony dowódca został Skalski skierowany do szkoły wyższej prowadzącej zajęcia podyplomowe dla oficerów w Fort Leavenworth w stanie Kansas w USA. Ponieważ był to czas wojenny, miał w ciągu czterech miesięcy przejść kurs, który w warunkach pokojowych normalnie trwał dwa lata!

W Tampa na Florydzie w Trzeciej Armii Powietrznej został poproszony o przeprowadzenie wykładu o rozwoju taktyki lotnictwa myśliwskiego od początku wojny (od taktyki wypracowanej jeszcze przed wojną w Toruniu) dla wyższych oficerów. Z wielką uwagą słuchali go lotnicy z doświadczeniem bojowym i licznymi orderami. W Tampa zaproponowano też Skalskiemu funkcję szefa sztabu Trzeciej Armii Powietrznej w stopniu pułkownika, z wysoką pensją, willą i samochodem. W czasie bytności w Pentagonie Skalski zaproponował wojsku amerykańskiemu swoje umiejętności i chciał walczyć na Okinawie. Do tego nie doszło, gdyż został odwołany do Europy. Zdobycie Okinawy, w jednej z najkrwawszych bitew II wojny światowej Amerykanie przypłacili śmiercią ponad 7300 ludzi, 31800 zostało rannych oraz stratą 763 samolotów. Jak więc należy rozumieć, że gdyby Skalski tam był „dobrze by na tym wyszedł”. Bo zginąłby?!!

Sława Skalskiego ciągle jest maluczkim zawistnikom nie w smak. Podobnie było i w 1945 roku. Pilny powrót do Europy miał być podyktowany tym, iż został przewidziany na dowódcę skrzydła na Mustangach na Dalekim Wschodzie, gdzie trwała wojna z Japonią. Jednak nie była to prawda. Zbliżał się koniec wojny, a ponieważ do zajęcia zaszczytnych stanowisk po jej zakończeniu było wielu chętnych, Skalski, który osiągnął zbyt wiele nie mógł liczyć na zaszczyty wśród polskich „leśnych dziadków” (oficerów na etatach nie do ruszenia). Skalski został szefem planowania operacyjnego 11 Grupy Myśliwskiej w Uxbridge, został pułkownikiem operacyjnym – Wing Commander Ops.

Piszący wstęp order DFC przetłumaczył sobie jako „Krzyż za Wybitną Bojową Służbę w Powietrzu”. Parafrazując klasyka – gdyby głupota miała skrzydła latałby jak wiropłat. DFC (Distinguished Flying Cross) – Zaszczytny Krzyż Lotniczy jest najwyższym brytyjskim odznaczeniem lotniczym i trzecim najwyższym wojskowym przyznawanym za odwagę. Jest przyznawany za: „an act or acts of valour, courage or devotion to duty whilst flying in active operations against the enemy (za czyn lub czyny męstwa, odwagi lub poświecenia w obliczu wroga w czasie aktywnych działań w powietrzu). Nadano ten krzyż trzykrotnie tylko dziewięciu pilotom, ośmiu Brytyjczykom i jedynemu Polakowi – Stanisławowi Skalskiemu.

Poziom kolejnych rewelacji przywodzi na myśl kicz intelektualny i estetyczny. We wstępie czytamy: „Po wojnie Skalski latał treningowo (?), miał mniej obowiązków, dlatego częściej niż dotąd grywał w tenisa. (…) służył na stanowisku sztabowym w składzie Brytyjskich Okupacyjnych Sił Powietrznych w zachodnich Niemczech. Tymczasem, choć przed zasłużonym oficerem otwierał się nowy okres życia, zaczęły się pojawiać rysy na legendzie. (…) Bezczynność w Niemczech skutkowała nadużywaniem alkoholu. (…) Doszła do tego nadszarpnięta reputacja. Nie było już wojny, która niosła go na swych skrzydłach. (…) W 1946r. (…) choć był już nieco za stary na pilota myśliwskiego (miał prawie 32 lata), a dowódców Anglicy mieli sporo, do służby wchodzili też powojenni żołnierze (liczyły się inne cele niż podczas wojny), to jednak Skalski miał taką pozycję, że (…) nie musiałby się martwić o karierę. Nie zaczynałby pracy od służby kontraktowej i dzięki pomocy wpływowych przyjaciół na pewno miałby stanowisko, z którego byłby zadowolony. Zdecydował się jednak na najbardziej ryzykowny krok: nie Anglia, nie emigracja gdzieś dalej w świat, ale Polska. (…) i, jak mu się wydawało, w Polsce byłby kimś więcej, a na tym zależało ambitnemu oficerowi – i to było jednym z powodów decyzji, a nie dość lekkomyślnie traktowany patriotyzm. W ogólnym sensie dobrze, że to właśnie on, jeden z największych pilotów, nie został za granicą, ale wrócił do kraju i był tu – obok bohaterów książek Meissnera i Arcta – symbolem polskiego lotnictwa w Anglii (trzeba podkreślić, że oprócz wieczorów przy piwie lub whisky nie miał nic wspólnego z Dywizjonem 303)”.

W tym bełkocie za grosz sensu, bo z prawdą piszący rozmija się nieustannie, za to widoczna jadowita niechęć do Bohatera. Pozujący na demaskatora jawi się nieudacznikiem z niespełnionymi, podrażnionymi ambicjami. Zamiast przyznania należytego uznania i szacunku widoczna drwina. Niepohamowana żądza zawiści, zaślepiająca i powodująca przedstawianie Bohatera w fałszywym świetle i okłamywanie czytelników.

Treść wstępu przywołuje prymitywny, bezsensowny dadaizm. „Włóżcie słowa do kapelusza, wyciągnijcie na chybił trafił, otrzymacie poemat dada. Poematy dadaistyczne mogłaby wybierać i składać papuga kataryniarza”. Na papugę chociaż przyjemnie popatrzeć. Na to co sklecił piszący wstęp już nie. Mając moją książkę o Stanisławie Skalskim na chybił trafił ją otwierał i bez ładu oraz składu, ułożył żałosną treść mającą uchodzić za życiorys Bohatera. Nic nie zrozumiał ani z posiadanej książki biograficznej, ani z życia Skalskiego (nawet o grze w tenisa). Dopisując niedorzeczności usiłuje uprawdopodobnić zjadliwą, dodatkowo pozbawioną logiki treść.

Kolejny znany tylko piszącemu termin lotniczy – „jak to po wojnie latał treningowo” – to znaczy jak? W tym czasie nadal był w 11 Grupie Operacyjnej, działania wojenne skończyły się, więc skończyły się loty bojowe, a nie obowiązki. Nie mógł „częściej niż dotąd grać w tenisa” z bardzo prostej przyczyny, że do obowiązków pilota myśliwskiego nie należą backhandy, forehandy, sety, gemy, gra singlowa czy deblowa. Tenis to jeden z prestiżowych sportów angielskich, a Skalski grał świetnie, rozpoczął jego naukę jeszcze w wyjątkowym gimnazjum w Dubnie. Grywanie, poza obowiązkami wojskowymi, niosło przesłanie powrotu do normalności, po wojnie. Jedni byli bywalcami knajp, a Skalski udzielał się na korcie. W dowództwie Brytyjskiej Strefy Okupacyjnej zastąpił majora pilota Mariana Duryasza w Bad Eilsen w Niemczech, gdzie służył do końca 1946 roku.

Jaki „nowy okres życia się otwierał” piszący wstęp nie precyzuje, bo tak jak nie wie na czym polegała służba w okupowanych Niemczech (kłania się lektura czym była Bizonia, Trizonia, na czym polegała ta okupacja). Nie mając żadnego pojęcia o planach Skalskiego, wie (był tam?), że się pojawiły „rysy na legendzie” i że „nadużywał alkoholu”. Skalski nie był żadną legendą, bo nie był wymysłem literackim, ale żywym człowiekiem, wiarygodną postacią historyczną. To współcześnie różni grafomani, chcący zaistnieć, mieniący się jedynymi znawcami tematu pomijają pewne wydarzenia, nadmiernie eksponują inne. W zależności od potrzeb piszących, tworzą bajdy, nadając im rangę „legendy”, bo mają związek z postacią historyczną lub istniejącym miejscem. By uprawdopodobnić prawdę historyczną powtarzają stereotypy, uzupełniają własną fikcją, a efektem takich bredni jest zniekształcenie prawdy historycznej.

Współcześnie w moim kraju pojawiają się zastępy demaskatorów broniących „jedynej prawdy” i w sposób nikczemny się nią posługują. Można o wielkim Bohaterze beztrosko rzucić „nadużywał alkoholu”, palnąć o jakiejś „nadszarpniętej reputacji”, ale o wszystkich zaletach specjalnie milczeć. Dobre imię i sławę Skalski miał zawsze, to dopiero po śmierci nikczemni manipulatorzy próbują szargać jego reputację.

Równie dobrze można powiedzieć, że piszący wstęp albo jest zagorzałym abstynentem, albo pobudził się różnymi specyfikami, by dać ujście własnym frustracjom. Polską „tradycją” jest nie wylewanie za kołnierz, od narodzin do śmierci wszelkie uroczystości są „oblewane”. Piją wszystkie grupy społeczne. Pismaki też piją. Nie wiem w stanie jakiego upojenia był „świetnie znający” prywatne życie Skalskiego, że nie mogąc zdyskredytować go inaczej, robi z niego pijanego. Czyżby popełnił jakieś przestępstwo i to w stanie nadużycia alkoholowego? To nie Skalski przewoził podwieszone pod samolotem beczki z piwem z kontynentu do Anglii, to nie on urządzał po pijaku burdy i bijatyki, a mimo to ten raz użyty zwrot, przez równie zorientowanego mądralę, stał się prawdą objawioną, ciągle bezmyślnie powtarzaną.

W przeciwieństwie do chcących zaistnieć kosztem Skalskiego, nigdy nie był karierowiczem i nie musiał „robić kariery” po ustaniu działań wojennych. Nie musiał zabiegać o stanowiska, bo doskonale znane były jego umiejętności i przydatność w lotnictwie, czego najlepszym świadectwem były propozycje pozostania na Zachodzie złożone przez Amerykanów w 1944 roku, a w marcu 1947 roku złożone także przez Brytyjskie Ministerstwo Lotnictwa. Ceniono go nadzwyczajnie. Zaproponowano, by Skalski pozostał w RAF w stopniu angielskim jaki posiadał, czyli podpułkownika (czym wyprzedzał polski stopień majora). Sam miał zdecydować w jakim charakterze – pilota czy w sztabie. Obiecywano sprowadzenie rodziców do Anglii, niech tylko zostanie w RAF-ie. Skalski ma niewiele ponad 31 lat. Nieznana jest kariera jaką zrobił piszący wstęp w tym wieku, choć jedno jest bezsprzecznie pewne – nigdy, pod żadnym względem nie dorówna Stanisławowi Skalskiemu. Spekulowanie, że nie musiałby zaczynać od „służby kontraktowej” jest równie godne uwagi jak wszystkie „złote myśli” piszącego. Był oficerem zawodowym, z ogromnym dorobkiem i doświadczeniem, po studiach w amerykańskiej uczelni, którą kończyli znani wojskowi, by wymienić tylko kilku – Dwight Eisenhower, Douglas MacArthur, George Marshall i George Patton.

O planach Skalskiego co do dalszego życia piszący wstęp też nie ma pojęcia. Prócz propozycji złożonych mu przez wojskowych chciał go pozyskać właściciel fabryki produkującej samoloty typu Mosquito, by był pilotem-oblatywaczem w Kenii, a później by pracował w Anglii. „Na ryzykowny krok – powrót do Polski” prócz Skalskiego zdecydowało się około 100 tys. żołnierzy, w tym trzy tysiące lotników i mechaników. Prócz nich wracali jeńcy, robotnicy przymusowi, więźniowie obozów koncentracyjnych. Tak trudno pojąć dlaczego wracali? Bo wyrośli na polskiej ziemi, chcieli wrócić do rodzin, bo jedynie w Polsce czuli, że jest ich dom, bo dochowali wierności Ojczyźnie. Patriotyzm, choć to „rzecz piękna”, współcześnie dla wielu to tylko termin brzmiący patetycznie lub wręcz śmiesznie. Polscy żołnierze przywiązanie do Ojczyzny wielokrotnie potwierdzili heroicznymi czynami. Podobnie jak Stanisław Skalski. Obecnie niesłychanie często mamy do czynienia z obłudnym, udawanym patriotyzmem, nie mającym nic wspólnego z szacunkiem do korzeni, historii, tradycji i symboli narodowych.

Czym jest prawdziwy, a czym fałszywy patriotyzm pisał już w XVIII wieku Adam Kazimierz Czartoryski w „Katechizmie rycerskim”: „Jakim być powinien prawdziwy patriota? Prawdziwy patriota o dobro powszechne jedynie dbały, wszystkie prywatne interesu względy temu zamiarowi poświęca, w nim korzyść, w nim chwałę, w nim ukontentowanie swoje mieści i na dokup powszechnego uszczęśliwienia ani życia, ani majątku, ani trudów nie żałuje.

A jakim fałszywy patriota? Bez żadnej z tych cnót, w którym powierzchowność okazywać się usiłuje dla pewniejszego ludzi zwodzenia; pod tym ujmującym pozorem ukrywa ambicje, miłość własną, własny interes. Tym jest zdradliwszą zasłoną hipokryzji, obłudy, nieszczerości, albo udawania cnót, im trudniejszą jest do przeniknienia”.

Co zrobili dla Polski hipokryci mieniący się patriotami? Czy prócz wyświechtanych górnolotnych frazesów rzucanych niefrasobliwie potrafią uświadomić sobie, że prawdziwi patrioci gotowi byli oddać największą wartość – życie? Skąd się biorą zadowoleni z siebie uważający, że nic nie są winni Polsce, że absurdem jest nadstawianie karku, umieranie za nią, deklarujący, że jak pojawi się zagrożenie, to uciekną „z tego kraju” i poszukają miejsca gdzie indziej?

Kolejny, nad wyraz przemyślany idiotyzm, że w kraju mógł liczyć by „być kimś więcej”. Skalski wrócił opromieniony wojenną sławą, ale zaledwie major, osiem lat będący na obczyźnie, nie umocowany partyjnie, ani towarzysko w zrujnowanym, poranionym kraju. Na co więc miał liczyć w nowych komunistycznych realiach? Kim miał być więcej Kawaler Orderów Wojennych Virtuti Militari, Wing Commander, dowódca słynnego Cyrku Skalskiego, przyjmowany przez wielkich tego świata cywilów i wojskowych, mogący opływać w apanaże oferowane przez Anglików i Amerykanów?

Co do książek Meissnera i Arcta, są piszącemu równie znane jak książki Sienkiewicza, to znaczy wie, że byli tacy autorzy. Jednak zagłębienie się w ich treść wymaga nie tylko składania liter, ale i wysiłku, zrozumienia przesłań autorów, wartości tekstów inspirujących do podejmowania niezwyczajnych czynów, a nie ograniczenia się do wybiórczo traktowanych fragmentów czy wyrwanych z kontekstu słów, by używać ich w dowolny sposób, a przede wszystkim niezgodnych z prawdą. Powoływanie się, też nie wiadomo z resztą po co, na dwóch autorów książek o tematyce lotniczej ukazuje śmiesznie ubogą bazę źródłową. Przyrównywanie Skalskiego do kogoś czy czegoś opiera się na kiepskim rozumowaniu. „Znawcy”, którzy prześlizgnęli się po kartkach książek, niewątpliwie ciekawych, jednak wydawanych w czasach, kiedy bezceremonialnie okrawała je wszech panująca cenzura (na co bardzo utyskiwał Arct), pozbawieni osobistego kontaktu z bohaterami i rzetelnego przygotowania historycznego produkują kuriozalne wywody, szczególnie dotyczące Stanisława Skalskiego.

c.d.n