Niezwykła wycieczka naszego klubowicza – Jurka Żebrowskiego

Na przełomie lipca/października wyleciałem na zaproszenie mojego przyjaciela – pilota do USA. Lot z Warszawy do Chicago odbyłem LOT-owskim Dreamlinerem (Boeingiem 787).

Po paru dniach adaptacji w Stanie IOWA (Des Moines) gdzie mieszka mój przyjaciel, wyruszyliśmy na zaplanowaną przez niego podróż szlakiem, który prowadził nas do miejsc związanych z lotnictwem.

Pierwszy etap to Des Moines – Charlotte (Nord Carolina). Tam zatrzymaliśmy się u kolegi – też byłego pilota, a który teraz pracuje jako mechanik w American Airlines. Nawiasem mówiąc, największej linii lotniczej Świata, posiada ponad 1000 samolotów pasażerskich. Oczywiście odwiedziliśmy jego miejsce pracy, jako zaproszeni goście. Zobaczyłem tam jak można rozkręcić na części tak potężne samoloty.

Potem udaliśmy się do muzeum „Caroline Aviation Museum”. Było bardzo dużo ciekawych eksponatów, ale największe wrażenie wywarł na mnie airbus A320, ten, który 15.01.2009 roku awaryjnie wodował z pasażerami na rzece Hudson. Nikt wtedy nie zginął i nie został ranny.

Następnym naszym wypadem z Charlotte był wyjazd do Charleston (Sout Caroline). Tam zwiedzaliśmy lotniskowiec USS Yorktown, niszczyciel USS Laffey oraz okręt podwodny USS Clamagore.

Drugą część dnia poświęciliśmy na wystawę – muzeum wojny wietnamskiej, bardzo realistycznie urządzonej. Wchodziło się do dżungli, w środek walki, gdzie nad głową było słychać helikoptery, świst kul, strzały i do tego upał około 40°C. To było dość przerażające.

Po paru dniach wracaliśmy do domu. Po drodze zaplanowany był dwudniowy postój w Dayton (OHAIO) i zwiedzanie National Museum of the US Air Force. Ogromne muzeum lotnictwa mieszczące eksponaty (łącznie z promami kosmicznymi i rakietami) z początkowego okresu lotnictwa, jego rozwoju rozwoju, aż po dzień dzisiejszy.

Bardzo ciekawym wydarzeniem było spotkanie z synem Gary Powersa, pilota zestrzelonego 1.05.1960 roku przez ZSRR. Przedstawił on parę szczegółów mniej znanych z misji ojca. Po tych dwóch dniach dojechaliśmy na miejsce stałego pobytu.

Następny tydzień spędziłem luźniej nie licząc paru wypadów do muzeum Johna Wayne, na most Roseman Bridge, czy też na lotnisko klubowe w Winterset.

Kolejnym etapem – już większą grupą znajomych, był wyjazd na największe pokazy lotnicze w Oshkosh (WISCONSIN). Pokazy trwały od 24 do 30 lipca i brało w nich udział 10 000 samolotów i 500 000 widzów.

W powietrzu można było zobaczyć wszystkie samoloty, o których się słyszało, czytało lub nic nie wiedziało. Wszystkie można było sfotografować, dotknąć i wejść do środka. Jednak największe wrażenie robiły samoloty bojowe; B-1,B-2,B-52,F-117,F-22 Raptor, F-35 Lighting II czy A-10. Jednym z punktów programu były pokazy wykonane przez zespoły akrobacyjne. Zespół „Blue Angels” należący do Marynarki Wojennej (NAVY) latający na F-18 Hornet wykonał taki show, że publiczność chórem krzyczała z zachwytu.

B-1 Lancer przeleciał z rozłożonymi skrzydłami, a później ze złożonymi i prędkością naddźwiękową. Para samolotów A-10 wykonała atak z działek i potem atak bombowy.

Na samolocie B-29, który w 1944 roku zrzucał bomby na Tokio w Japonii leciał weteran, który miał skończone 103 lata, a po lądowaniu wyszedł do publiczności i otrzymał gromkie brawa.

Bardzo efektowny był nocny pokaz akrobacji zespołowej gdzie na skrzydle dwupłatowca stała kobieta oświetlona LEDami. W chwilach wolnych od pokazów w powietrzu można było zwiedzać sprzęt lotniczy, samoloty czy kupować gadżety.

                                                       c.d.n..